poniedziałek, 24 listopada 2014

Z wizytą we Wrocławiu



W tym tygodniu byłem z wizytą we Wrocławiu. Odwykłem od dużego miasta i jego uroków. Wszędzie dużo ludzi i pośpiechu.
Wyszedłem z psem i miałem kłopot z powrotem do wieżowca, w którym mieszka córka. Nikt nie otwirał drzwi jak dzwoniłem domofonem. Pytam się gości, który przechodził czy może tutaj mieszka, on mi na to czy piszę książkę. Ja mu mówię, że pytam, bo nie mogę wejść to on: Nic mnie to nie obchodzi. Na dodatek mówi to złym głosem i czułem się sponiewierany. U nas w Imagilandii nikt się tak nie odzywa do człowieka. Jakoś, inaczej traktuje się ludzi. Wiem, że to może odosobniony przypadek, ale jak tak jest we Wrocławiu zawsze to źle świadczy o jego mieszkańcach. Bo nasuwa mi się tylko zdanie: Buraki. Ludzie już tak zidiociali, że nie widzą człowieka tylko siebie i swój nos. To samo z komunikacją. Kiedyś na ulicy Legnickiej na światłach były stopery, ile jeszcze sekund do zmiany świateł. Ułatwiało to jazdę. Był to znakomity pomysł. Ruch był płynny i mniej dymu w powietrzu. Niestety, zlikwidowano to w imię szybkiego tramwaju - mówi mi córka. Tylko ktoś wyliczył, że wcale tramwaj nie jedzie szybciej. Na dzielnicach zamiast zrobić rondo tam, gdzie się o to prosi, to robią światła. Znowu absurd. Nie.... Wrocław mnie rozczarował. Nie myślą już ludzie tutaj po gospodarsku. Zrobili przejścia naziemne tam, gdzie jest podziemne koło bunkra. To już kpiny. Coś tam we Wrocławiu szwankuje ze zdrowym rozsądkiem. Dlatego cieszę się, że jestem w naszej zaspanej Imagilandii, nie wszystko u nas jest złe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz