wtorek, 31 marca 2015

Opowiadanie Onego ''Saksy''


Dla wszystkich na nadchodzące Święta i poprawienie humoru
Moje opowiadanie z serwisu www.opowiadania.pl


Kimże ja jestem? Bezrobotnym, który ślęczy tam, gdzie nie chciał i narzeka. Po tym wszystkim znowu stara śpiewka, że to i owo. To mi się nie powiodło tego nie mam. Coś w głowie się wykluwa, to znowu pustka. Chciałbym coś... Ale... Beznadzieja, która coś może przełamać. I znowu płaczesz użalasz się nad sobą 43 letni byku. Dobrze przynajmniej, że ma mnie, kto utrzymać. Tylko jak długo?
Saksy Byłem w Niemczech już chyba czwarty raz. Pierwszy, o ile pamiętam, to, jak upadł mój sklep. Zawsze uważałem, że nie ma jak to w handlu tu, pyk i po prostu zbankrutowałem. Prozaiczna sprawa: dobra, stara teściowa podkradała codziennie kasę. Po 10zł i się nazbierało. Głupi nie sprawdzałem, ona, za to rządziła. Lubiła wypić, trzeba przyznać. No i tak wylądowałem na saksach. Trzeba było zarobić na długi. Myślałem, że to za karę tam mnie posłali. Ja, zawsze z pracą fizyczną na bakier tam dostałem w kość. Od rana do wieczora w cebuli. Pęczki, pęczki i pęczki. Z daleka wszystko śmierdziało cebulą, nawet ludzie. Na koniec pracy po przyjeździe z pola jeszcze rób sobie żarcie. Człowiekowi nie chce się nogą ruszyć a tu rób żarcie. Ja na kojo, ręka pod łóżko po browara, ''psyk'' i już lepiej. Potem drugi i może być. Siedząc tak we czterech w baraku nawet fajnie było. Same chłopy nic krępacji. Piję to piję, nie sprzątam to nie i nikt mi nie zwraca uwagi. W innych barakach były babki, te to trzymały porządeczek. Zawsze zmyta podłoga, śmieci wyrzucone po prostu wszystko tip, top. U nas nie. Nie było brudno, ale też takiego ciągłego sprzątania. Jak się zapełniło worek puszkami i butelkami to ktoś zawsze wyrzucił.Jasiu z myjki jak nie walnął kisty piwa dziennie to był chory. Gdzie on to pomieścił - zapytacie? Ciężka praca to wypocił. Zresztą orła, by wywinął jak, by człowiek nie wypił. To współczesny Sajgon te saksy. Może nie fizyczny, ale moralny na pewno.Trele morele, że się zarabia tylko, jakim kosztem, ile zdrowia człowiek traci. Ja, mówią, że się dobrze trzymam. No, bo więcej luzu - mówię, im - lżej na nogach. Przede wszystkim grunt to fajna paka. Był z nami Leszek śpiewak, ksywkę wziął, bo śpiewał różne kawałki disco polo i nie tylko. Ich Troje, Budka, Lady Pank itd. Włoskie też dawał. Głosu niejeden, by mu pozazdrościł z naszych pożal się Boże, wyjców. A on ze wsi i co jak miał się przebić do farbowanych''Idoli''. To śpiewał nam. Raz, gdy wracaliśmy z pola, chyba 45 minut się jechało, daliśmy koncert. Leszek obok ja.Więcej nie trzeba było. Śpiewak nie jestem, za to gadkę mam, to nawijam, nawijam aż zacząłem ''Sokoły...'', Lechu dołączył i śpiewała cała przyczepa. Od Sokołów, Góralu,później nasze i włoskie. Głos to miał. Umiał naśladować Rominkę ho, ho. Ja drugie skrzypce.Oj, trafił się ten Lechu, fajnie było dla wszystkich. Nie lubię jak się ludzie smucą. Dla zgrywy to u mnie wszystko. Po co się zamartwiać lepiej już było. Siedzimy tak kiedyś przed barakami, ciepło było, mało roboty to szybciej się skończyło. Wszystko każdy oporządził, co robić? Biorę psyka i mówię - Lechu śpiewaj. To śpiewa. Ja, gadka - czemu pani taka smutna. Zaczepiam babki przechodzące do kuchni czy kibla.Znałem ich wszystkie imiona. Trochę pamięci się ma. To przytulę, to podszczypnę - wiecie jak jest. Ktoś włączył magnet. Robi się atmosferka. Mi w to nam graj. -Podaj kistę piwa stoi pod łóżkiem - mówię do Lecha i krzyczę - daję psyki. Tego nie trzeba powtarzać naszemu narodowi. 24 Sztuki szybko się rozeszły. Pijemy. Mnie sztyrpie. - Zaraz wam coś pokażę - mówię - Ty ludu nieuświadomiony. - I tańczę Jezioro łabędzie przez cały plac na jednej nodze. Zdjęcia póżniej widziałem. Tak się bractwo rozochociło, że z Darkiem odstawiam zawody sumo. Pod koszulki wpychamy poduszki i z okrzykami ''uśśś'' Rzucamy się na siebie. Śmiechu, co niemiara. Zgrywa to zgrywa. No, nie. Wesoło było. Tak, im to posmakowało, że na drugi dzień na polu ktoś puścił famę, że disko organizuję w sobotę. Ja, oczywiście nic nie organizowałem ani mi to w głowie. To te stare lampucery plotę puściły. Spodobała, im się zabawa i tak mnie wrabiają - myślę. No to ja na to - i owszem- robię. Czemu nie? Wszystkich zapraszam. W sobotę biorę magnet z wieczorka i walę na stołówkę. Magnet zawsze ktoś z wiary ma a kasety to miał Lecho w samochodzie. Oczywiście swojski repertuar. Kuchnie były dwie. W każdej kuchenki gazowe i zlewozmywaki. Tylko jedna z nich więcej używana druga mniej. Walę do tej ładniejszej oczywiście. Stawiam sprzęt włączam muzę i krzyczę - disco Onego się zaczyna. Na początku nikoguśko, normalka u nas wiara służy najpierw za filary jakby ścian nie było. Lechu solówka, umiał tańczyć, on to do tańca i różańca. Ja obok przy, nim coś wywijam. Co chwila jakaś babeczka idzie niby do kibelka, kuchni i ciekawie zagląda? No to ja łap ją i do środeczka na jeden tan za karę. I zapraszam, żeby przyszła. Trochę się opierały to ja na kolana przed nimi ryps, uśmiech i już moja. Żadnej nie przepuszczam. Zaciągam z dworu do stołówki i swoje robię. Stare lampucery, odsztachnięte, jak to zobaczyły to się opędzić nie mogłem. Wywijałem nimi jak młódkami, niech mają jak mnie wrobiły. Z sił opadałem to do kampu lufka i w tan. Jak poszły stare młodych nie trzeba było zapraszać. W mig impreza się rozkręciła. Ubaw na sto dwa. Gdy już miałem w czubie, gaśnie światło zapala Lecho zapalniczkę i ''Przeżyj to sam''. Potem latam po kuchenkach gazowych i walimy ''Ich Troje'' coś o lecie. No tak trzeba było tam być. Piękne chwile. Tak. Tylko nazajutrz była niedziela, pracy mało, ale kac. Mój żołądek, co chwila chce coś z ptactwa, pawia. Moja mi mówi, że pijakiem to ja nie będę. Leżę na przyczepie i zdycham. Co wyjdę w cebulę to mnie mdli. Wracam i kładę się na ławce w budzie.Potem powrót. Chwała Najwyższemu. Te dyski to były też dla szpanu - teraz tak myślę. Przez małolatę. Trzeba Wam wiedzieć, że dali nam do kampu młódkę. W pewnym momencie nie było dla nowych miejsca to trzeba było najpierw na dwie noce ją przyjąć. Tak się jej spodobało u nas,że nie chciała się wyprowadzić tylko ściągnąć koleżankę. Tu zaprotestowaliśmy. Tam, gdzie baby tam kłopoty - moje motto. Nie oburzajcie się tak jest.No, bo z Lechem trochę się zadurzyliśmy. Te oczka,minki, figurka, cycuszki.Młode ciało, by sie chciało, ot, co. Co tu dużo mówić odbiło nam i już.Nie powiem posłuszna była. Posprzątała. Podłogę zmyła. Mi nawet jedzonko przygotowywała. Zbajerowałem ją po prostu. Też się spodobałem. Później z koleżanką puszczała się z brygadzistą Jugolem. Po nocy się szlajała na dyskoteki. I właśnie, że my nie gorsi robiliśmy własne disko, żeby żałowały,że nie były. Nie powiem. Leciały na mnie babki, ale ja ze swoja dewizą, że to skaranie dla nas, jak zaczniesz to się nie odczepisz od takiej. Ona po,,przygodzie'' myśli,że już jesteś tylko dla niej a ty masz to w dziupli. Mam swoją już 18 lat. Po co mi inna. Moja wszystko ma i to w pierwszym gatunku. Wiem - powiecie, -, że, inaczej smakuje, ale co potem? Przejdzie ci ta miłość i powrotu nie ma. Tak trzeba to organizować, żeby nic nikt nie wiedział. Tylko wierzcie mi nie uda się. Dlatego, w Raichu słowa, jakieś przytulanko, buźka i nic więcej. No, bo mam mojego psyka i on mnie ratuje w ostateczności. Jak? Już mówię. Po tej imprezce dyskotekowej wszyscy tak nas polubili, że walą do nas jak w dym. Zawsze ktoś do nas zachodzi. Nikogo nie wyrzucamy tacy byliśmy. Jednym słowem kamp otwarty. Raz było 16 osób, to wszystko na 7 metrach kwadratowych. Nie przesadzam. Muza gra,kolebiemy się w jej takt w miejscu. Część, oczywiście siedzi na kojach, bo, gdzie, by się pomieścili.Dymu, co niemiara. Siekierę można powiesić.Borysewicz śpiewa małolata mi oczka puszcza, trzymamy się za łapki. Tylko tu ratuje mnie psyk.Już obok mnie leży, w ciuchach oczywiście, a ja zasypiam i nic nie wychodzi. Na szczęście. No, bo później nie lubię patrzeć się w lustro.Tyle o tym. Fajnie też było na ziemniakach w fabryce. Ubaw był po pachy. Teraz to mogę powiedzieć. Wtedy do śmiechu mi nie było. Rano na zbiórce przed pracą stoimy zawsze na placu,przyjeżdża szef - ty, ty ze mną. Pokazał na mnie i Tadka, bo stoimy pierwsi. Myślimy fajna jakaś robota, a nie ta cebula. Zawozi nas jakieś 2 km od naszego lokum, blisko tylko przez most nad autostradą i już jesteśmy. Zaraz wychodzi Polak Andrzej ''warszawiak''fajny gość, chociaż ze stol-nicy. Zostaje niby naszym opiekunem, bo mówi po niemiecku i tu pracuje. Wyrabiamy migiem karty i już przy maszynie. Stoimy rządkiem obok taśmy, po, której idą paczki z ziemniakami, Tadek stoi za mną. My mamy te paczki pakować do kartonowych pudeł, które nam dowożą ruscy na widlakach. Później widziałem je w Aldiku i Realu.Wszystko pięknie tylko, gdzie hak tak myślę. Zbieramy te paczki. Andrzej ''bajera swobodna'' jak tu fajnie na głowę nie kapie itd. Trudności nie widać.Zbieramy paczki. Linka sobie idzie. Nasz opiekun odchodzi do swojej pracy. Linka dostaje kopa, paczek więcej. My coraz szybciej pakujemy i się niestety nie wyrabiamy. Zasypują nas te ziemniaki. Paczka nie zebrana jedzie do końca linki i siup na ziemię. Rośnie ich sterta na dodatek idą też jakieś z innym nadrukiem i klops. Krzyczę, żeby ktoś przyszedł. Piramida już jest duża. A, gdzie tam nikogo to nie obchodzi. Robią nam chrzest myślę i zaczynam się z Tadkiem śmiać.Wreszcie znajduje się ruski, wyłącza to dziadostwo i nam pomaga. Doprowadzamy to wszystko do ładu i od nowa się zaczyna. Jak się przekonałem tam był taki styl pracy. Głupota i kretynizm. A mówicie, że Niemcy to tacy ho ho. Sranie w banie. Co tam widziałem to, ile braków robią to się w dyńce nie mieści. Jak popił Hans z góry,a on zawsze pił, to tak ustawił automat na początku, że cyrk jak się patrzy.Ciągle paczki niezgrzane, krzywo etykieta i tak w kółko. Dlaczego tam pracował? A, gdzie takiego opoja zatrudnią, a że Niemiec to panisko. Wystukał na monitorze dane i koniec jego pracy, tylko łapy mu drżały i nie mógł wycelować w miejsce na monitorze. Bo tam nie było przycisków tylko ekran. Nie wiem, na czym to polega, ale automaty cycuś. Czasem darł się z góry - warum stop? Pies go trącał. My swoje i tyle. Czasami szło kilka sortów, jedne takie, inne takie paczki, te trzeba do takich pudeł, te do innych. Wtedy było nas więcej przy lince a ubaw jeszcze większy. To ktoś się nie wyrobił, to Hans się mylił a maszyna tylko podaje te paczki.Na tym mniej więcej polegała nasza praca. Na początku to chciałem uciekać na pole, bo jak obliczyłem codziennie każdy tira przerzucał. Tak , tak, tylko , że w małych paczuszkach, ale tir był. Pisałem o ruskich. To byli oficerowie, którzy zostali tu po zjednoczeniu Niemiec. Mieli nakaz pracy i pracowali tu, gdzie ich Niemcy dali. Po rusku to nie chcieli mówić skubańcy, ale jakoś się przemogli. Turcy byli najlepsi. Przyszło ich dwóch, gdy, im się hala spaliła. Zawsze coś zagadali, pośmiali się, to rzucili ziemniakiem, piwo postawili. My, im też odstawkę robiliśmy. Niech wiedzą,że mamy charakter.Przy sobie mieli komórki i ciągle któryś z nich nawijał. O czym oni tak ciągle gadali? Nie wiem. Mnie, by się nie chciało. No, chyba , że to była bajera z panienkami. To zmienia postać rzeczy. Ogólnie było fajnie. Tylko trzeba było z 10 psyków dziennie dmuchnąć, bo, inaczej byś tam nie wytrzymał. Zaczynaliśmy o 12 godzinie na przerwie. Szło się przez ulicę do Penika na zakupy, oczywiście w ubraniach roboczych, kto, by się przejmował przebieraniem. Zresztą kasjerki nas znały. Zakupki i śniadanko na łonie natury. Obok zakładu była ścieżka rowerowa a tam kilka ławeczek i tam się rozkładaliśmy. Tadek to był swój chłop tylko nie lubiłem jak w sklepie kradł fajki. Wyczaiłem go kiedyś, bo stoję za, nim a on paczkę za sweter wkłada a drugą do koszyka. Taki był skubaniec. Niby jedną kupował druga skubał. Nie podobało się mi to. No, bo tyle zarabiał i łacha z siebie robił. No, ale jego sprawa. Zawsze w czasie pracy wyskakiwał po psyka jak nam zabrakło a było ciężko. Piło się gdzieś za maszyną, ruscy nic nie mówili tylko się uśmiechali. Sami mieli wszywki, bo na początku pobytu tak dawali dżezu. Dlatego ich głupkowate miny, chcieliby, a nie mogli. Czarnuchy byli w porządelu, było ich kilku. Też między nimi były podziały. Zależy skąd ten czy tamten pochodził. Tępili Majkela, bo on gdzieś z głębi lądu. Gadali, że tylko nad ogniskiem tańcował jak buszmen. Ta praca to była ich rajem na ziemi. Im nic więcej nie trzeba było, tam już mogli zostać do końca życia. Umieli pracować, a jakże pokazali nam jak wyrabiać się przy lince. Tylko trzeba było ich, wtedy widzieć w akcji. Chodzili jak charty na polowaniu. No i najważniejsze zawsze odbijali nam karty o 20 wieczorem, gdy kończyliśmy wcześniej. My, wtedy nie od razu do kampu o nie. Po drodze Penik i ławeczka z rozmowami o życiu i innych sprawach ogólnie. No, ale to kiedyś. Teraz szara rzeczywistość. Może Wam jeszcze coś kiedyś opowiem. 


napisał:vento
 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz